Nie każda beczka napełniona destylatem, spoczywająca w magazynach destylarni jest jej własnością. Destylarnie produkują „new make”, jednak w chwili kiedy opuszcza on kocioł destylacyjny, wszystko może się zdarzyć. Destylarnie sprzedają, wymieniają się beczkami z dojrzałą whisky, sprzedają również świeży „New make”, poza oficjalną sceną istnieje także sieć brokerów ( pośredników), dzięki którym cały proces funkcjonuje. Końcowym rezultatem jest istnienie wielu firm oferujących whisky, niezależnych od destylarni. Z pewnością dzięki nim, rynek oferowanej whisky znacznie się rozrósł, poprzez większy wybór oferowanych produktów. Produkty te , utrzymując nadal typowy charakter destylarni, mogą różnić się od oryginału wiekiem, mocą , a także beczką, w której whisky dojrzewała.
Zatem podjęcie decyzji: whisky od niezależnych, czy „oryginalna” , butelkowana przez destylarnię, pozostanie zawsze kwestią subiektywnego wyboru. Docelowo, jeśli konsument poszukuje ciągłości , spójności w ulubionej whisky, wybierze wersje oryginalne, jeśli jednak poszukuje nowych, odmiennych smaków i doznań , swój wybór skieruje na butelkę od : niezależnych”. Fakt, że taka whisky butelkowana jest z wyższą mocą, niefiltrowana oraz niebarwiona, dodatkowo akcentuje różnice w profilu aromatycznym. Jednakże, co ciekawe, obecnie wiele destylarni podniosło moc butelkowanych przez siebie edycji do wymaganego min 46%, dzięki czemu filtracja stała się zbędna, a charakter staje się bliższy wersjom niezależnym. Przyjrzyjmy się trochę historii, która spowodowała rozkwit whisky z firm „ independents”, które dla ułatwienia od tej pory będziemy nazywać” Indies”. Lata 80’ i 90’ zeszłego wieku, czyli ich złota era zbiegła się w czasie z krachem branży whisky tzw. Whisky Loch, kiedy magazyny destylarni wypełnione były po brzegi beczkami, a drastyczny spadek popytu na whisky spowodowany m.in. sytuacją ekonomiczną doprowadził wiele z nich na krawędź bankructwa. Odsprzedaż beczek z przepełnionych magazynów firmom niezależnym była w pewnym sensie dla nich ratunkiem, sprzedaż , należy dodać po bardzo atrakcyjnych cenach. Ale nie tylko krach gospodarczy przyczynił się do rozkwitu Indies, w ten trend wpisała się również nowa polityka destylarni, które postanowiły butelkować swoje własne single malt, starając się w ten sposób przewietrzyć nieco przeładowane magazyny. Za przykład niech posłuży destylarnia Macallan, która w 1979 roku zleciła dyrektorowi marketingu wypromowanie single malt Macallan, mając do dyspozycji roczny budżet na poziomie 500 funtów.
Jak zatem wygląda od zaplecza proces nabywania i butelkowania whisky pochodzącej od Indies. Aby oprzeć artykuł na faktach, a nie zasłyszanych teoriach, przyjrzyjmy się firmom Adelphi i Douglas Laing. Adelphi bazuje wyłącznie na zakupie beczek z dojrzałą whisky, które uprzednio przechodzą panel degustacyjny i tylko te, których jakość jest wyjątkowo zadawalająca , zostają nabyte i w odpowiednim czasie butelkowane. Od 2010 roku firma wprowadziła w życie nowy program nabywania beczek, gdzie kupowane są duże ich partie w ciemno, każda z nich poddana panelowi degustacyjnemu i tylko te, które pozytywnie przeszły próbę są umieszczane w magazynach, a później butelkowane, pozostałe odsprzedaje się lub wymienia na kolejne partie beczek. Nie koniecznie dlatego, że było z nimi coś nie tak, wystarczyło że nie odpowiadały stylowi, poszukiwanemu przez firmę. Zdarza się, że firma przelewa zawartość beczki do innej, ale tego samego rodzaju, dla wzmocnienia finalnego charakteru whisky, nie stosuje natomiast nigdy procesu finiszowania w innych beczkach, typu Wine Cask.
Dla odmiany firma Douglas Laing, bazująca na kontraktach podpisanych dekady temu, jeszcze przez założyciela firmy Freda Douglasa Lainga ma nadal możliwość nabywania świeżego destylatu prosto z destylarni, który nalewany jest do beczek dostarczonych przez firmę, lub do beczek będących własnością destylarni, jednak o cechach ściśle określonych i narzuconych przez Douglas Laing, niezmiernie ważnym jest źródło pochodzenia beczki. Whisky taka jest poddana specjalnemu programowi kontrolnemu, degustowana co pewien czas, aby uchwycić właściwy moment jej jakościowego szczytu, gdyż jak wszyscy wiemy „ Wood makes whisky”, a każda beczka wpływa w nieco odmienny sposób na jakość spoczywającego w niej destylatu. Stąd 10-cio letnia whisky z Islay, która wg pracowników firmy osiągnęła szczyt możliwości, używana jest do produkcji Big Peat, inne beczki, mające potencjał do dalszego dojrzewania, zostawiane są w spokoju. Firma kupuje także beczki od brokerów, którzy są obecnie sekretną grupą i nie byliby zadowolenia z ujawnienia ich nazwisk. Z pewnością można powiedzieć tyle, że liczba brokerów znacznie się zmniejszyła, a i to, co mają do zaoferowania nie jest już tak imponujące jak kiedyś, nie wspominając o tym, że ceny stały się mało atrakcyjne. Stąd łatwiej im obecnie wymieniać się destylatem, niż go komukolwiek sprzedać.
Kontrola nad beczką jest tak ważna, że jeśli pojawi się klient, który zamówi destylat ze swojej ulubionej destylarni i poprosi aby napełnić nim beczkę po powiedzmy Tokaju czy Sauternes, całe ryzyko finalnego efektu przechodzi na klienta, wymagana jest wówczas pełna przedpłata, aby nie wycofał się z pomysłu, jeśli po latach efekt nie będzie zadawalający. Ale nawet takie firmy, założone tuż po II wojnie światowej, z wydawałoby się dużym doświadczeniem nie uniknęły błędów. Wspomniany Douglas Laing, dla którego rynek azjatycki w latach 80-tych i 90-tych był wyjątkowo ważnym, utracił go wskutek ekonomicznych problemów Azji pod koniec lat 90-tych. Starając się utrzymać sprzedaż na odpowiednim poziomie, na początku obecnego wieku, a konkretnie w latach 2001-2003, ruszył ze sprzedażą swoich dojrzałych zapasów z renomowanych destylarni, jak Macallan 30 + czy Port Ellen 35+. Jak teraz przyznaje właściciel Fred Laing, sprzedano dużo za dużo i za zbyt niską cenę, a odkupić coś wiekowego od destylarni obecnie jest niemożliwe, czemu destylarnie miałyby to robić ?
Konsumenci zawsze mają swoje spojrzenie i swoich ulubieńców. Cześć będzie postrzegać whisky pod kątem stosunku ceny do jakości, część poszukiwać whisky dojrzewającej w beczce po sherry, lub whisky dymnej. Ponieważ końcowa decyzja jest zawsze naszą subiektywną, tylko od nas zależy po jakiego producenta sięgniemy. Czy będzie to oficjalna wersja destylarni, czy wersja wydana przez firmę niezależną. Pamiętać jednak należy, że ta sama whisky, butelkowana przez destylarnię i firmę niezależną, nie różni się „ kręgosłupem”, gdyż była wyprodukowana w tym samym miejscu, przez tych samych ludzi, dokładnie w ten sam sposób. Dopiero proces maturacji, czyli beczka, oraz wiek i moc z którą została zabutelkowana, może wprowadzić różnice w jej odbiorze. Dla wielu, whisky pochodząca od Indies jest postrzegana jako lepsza. Porównywanie whisky single cask , pochodzącej z zaledwie jednej beczki z oficjalną wersją destylarni, butelkowanej w dziesiątkach , a nawet setkach tysięcy sztuk jest lekko mówiąc nietrafione. Nikomu o zdrowych zmysłach nie zależy przecież na tym , aby wydać kiepskiej jakości whisky, która nikomu nie będzie smakować. Jednak dla zaspokojenia popytu konsumentów na ich ulubioną, butelkuje się zawartość nie jednej, ale dziesiątek, setek czy tysięcy beczek. I właśnie w tym przypadku chodzi o zachowanie ciągłości, spójności charakteru, aby klient, bez względu na to, kiedy kupi swoją ulubioną, znalazł w środku to samo, do czego przyzwyczaił się latami.
Na koniec, wracając do Indies, tam gdzie jest światło, tam także istnieje mrok. Oprócz wielu renomowanych firm niezależnych pojawiły się i takie, zwane fotelowymi „ armchair bottlers”, które nie mają kontroli nad tym, co oferują. Źródło pochodzenia whisky jest wątpliwe, a jakość daleka od doskonałości. Nie widziały one nigdy beczek, które są butelkowane. Siedzą wygodnie w fotelach, a whisky jest gdzieś tam butelkowana. Nie wiedzą jak ich whisky smakuje i mają to gdzieś. Wystarczy zmyślna historia i mistyczna celtycka nazwa. Nie pozostało to niezauważone przez renomowane destylarnie, jak Glenfarclas, Glenmorangie, Glenfiddich czy Balvenie, które widząc zjawisko i związane z nim ryzyko wątpliwych edycji, surowo zabroniły używania nazw swoich destylarni na tego typu wersjach. Coraz więcej destylarni, zamiast odsprzedawać beczki firmom niezależnym , zdecydowało samemu od czasu do czasu butelkować limitowane , wartościowe edycje. Przykładem niech będą coroczne Special Releases od Diageo czy Private Collection od Glenmorangie.
Niezależne firmy zrozumiały powagę sytuacji, bez podjęcia odpowiednich kroków ich zapasy wcześniej czy później wyschną. Dlatego wiele z nich zdecydowało się na kupno istniejących destylarni ( Ian Macleod – Glengoyne i Tamdhu, Gordon & MacPhail-Benromach, Signatory- Edradour ), lub budowę nowych ( Adelphi- Ardnamurchan, Wemyss Malts- Kingsbarns). Duże koncerny prężą muskuły i chcą podzielić rynek między sobą, ale tylko rynek, który ich interesuje. Kto bowiem jest zainteresowany zakupem whisky Tomintoul czy Tamnavulin, wersji oficjalnej czy niezależnej….z wyjątkiem ekspertów. Te nadal butelkować może każdy kto zechce. Konsument pije taką whisky, jaka mu smakuje, nie taką która kusi reklamą i intrygującymi historyjkami. Każdy może oferować swoje produkty na globalnym rynku, ale to finalny klient zdecyduje, które destylarnie i Indies przetrwają.

Podziel się